Chopin wiecznie żywy, Jolanta Potocka

Ewa Osińska

Rok 2010 został ogłoszony Rokiem Fryderyka Chopina, z tej okazji 7 lutego w Sali teatralnej POSK-u będziemy mogli usłyszeć panią w recitalu na który złożą się wyłącznie utwory Chopina. Czym kierowała się pani w doborze utworów na ten tak istotny recital?

Drugi koncert z cyklu „Chopin 1810-2010” nosił tytuł «W kręgu tańca». „Czeka nas uczta chopinowska” – zapowiedziała Aleksandra Buszta-Bąk, konferansjerka i dusza koncertów na Zamku Królewskim w Warszawie.

– Dla Polaków, miłośników muzyki naszego wielkiego rodaka, obchody 200-lecia urodzin Fryderyka Chopina na całym niemal świecie są wydarzeniem wielkiej wagi. Chopin żyje z nami na co dzień i od święta, stanowi część historii naszego narodu, kształtuje wrażliwość. Jest powodem do dumy. Chopin zakochany w naszym polskim folklorze utrwalił go w tak niezwykłych choćby utworach jak mazurki, walce, fantazje na tematy polskie, wariacje.

Chciałam, żeby część wybranych przeze mnie utworów pokazała genialną stylizację artystyczną folkloru, słowiańską melancholię, misterny żar tak typowy dla Chopina, elegancję arystokratyczną, piękno frazy muzycznej i harmonii. Chciałabym, żeby ten koncert był spotkaniem intymnym z Chopinem.

Jest pani absolwentką Akademii Muzycznej w Warszawie, a swoją wiedzę muzyczną rozszerzyła pani o studia w Konserwatorium Paryskim, gdzie pod kierunkiem znanego i cenionego profesora Vlado Perlemutera zdobyła pani Prix d’Excellance. Czy dało to pani większe możliwości w interpretacji utworów kompozytorów z epoki romantyzmu?

– W Polsce nauczyłam się bardzo wiele, ale w życiu każdego z nas nie ma końca nauki. Los podarował mi Paryż, w którym mogłam chłonąć impresjonizm pod okiem mistrza Vlado Perlemutera. Podglądać zupełnie inną szkołę, zupełnie inne preferencje repertuarowe. Zresztą Paryż był przypadkiem, skądinąd szczęśliwym. Marzyłam o moskiewskim Konserwatorium, wylądowałam w Paryżu. To właśnie graniczyło z cudem. Dziewczyna zza żelaznej kurtyny. Zachowałam w sercu tego polskiego Chopina „rzewnego, dumnego, burzliwego, zawsze romantycznego, niezwykle wytwornego” w czym być może pomógł nieco Paryż.

W Paryżu pokochałam Schumanna, Mendelssohna. Nabrałam odwagi do wykonywania muzyki hiszpańskiej.

Występowała pani w największych salach koncertowych świata w Warszawie, Londynie, Paryżu, Tokio, ażeby wymienić parę, czy ma pani szczególne miejsce do którego chętnie wraca?

– Nie mam ulubionych sal. Zawsze jest wszystko na nowo. Nowa publiczność, nowy repertuar, nowy kraj.

Mieszkała pani przez długi okres czasu w Paryżu, często tam koncertowała. Czy będąc w mieście, w którym żył, koncertował i uczył Chopin ma dla pani szczególne znaczenie i jaki miało to wpływ na pani interpretację jego muzyki?

– Mieszkając od dawna w Paryżu wykorzystałam szansę chodzenia tropem Chopina. Będąc pełnomocnikiem Polski w koordynacji 150-lecia obchodów śmierci Fryderyka Chopina, pomagałam w Paryżu przy rekonstrukcji miejsc jego pobytu, odtworzeniu starego pomniku w Ogrodach Luksemburskich, odnowieniu pomnika w Parc Monceau, byłam obecna w bardzo ścisłym gronie przy otworzeniu puszki wyjętej z grobu Chopina na Pere Lachaise. Dotarliśmy po wielu trudnościach do prawdziwej, autentycznej maski pośmiertnej Chopina, brałam udział w filmie poświęconym Chopinowi pt. „Chopin na skrzydłach romantyzmu”. Nie mówiąc o moich występach w Nohant i na Majorce. Oczywiście każde takie zetknięcie z bliska daje upust wyobraźni, przybliża nam w jakiś sposób sylwetkę kompozytora w oparciu o wiedzę o epoce i jej bohaterach. Największym i najcenniejszym prezentem jaki dostałam od mego męża były zakupione na aukcji w Paryżu dwa bezcenne listy, bo ostatnie, listy Chopina. Chopin zamieszkał więc z nami w domu.

Czy muzyka jest jedyną pani pasją? Zdecydowała się pani na dodatkowe studia na Wydziale Filologii Romańskiej na Uniwersytecie Warszawskim.

– Życie jest moją pasją. Życie we wszystkich odmianach, życie przede wszystkim. Interesuje mnie wiele dziedzin. Nie na wszystko starcza czasu.

Kultura francuska pociągała mnie od młodości. Miałam też kilku przyjaciół francuskich związanych zawodowo z literaturą polską. Słowacki, Mickiewicz, to już blisko Chopina. Chciałam więc znaleźć wspólny język, którym stał się język francuski, a potem angielski, rosyjski, pobieżnie włoski. Dlatego zdawałam jednocześnie na dwie uczelnie: Akademia Muzyczna i Uniwersytet Warszawski. Jedno kształciło palce, a drugie umysł. To były fascynujące lata, z głową w chmurach, z pustą kieszenią i pomysłami na życie.

Pani wachlarz repertuarowy jest imponujący, utwory fortepianowe od klawesynistów francuskich aż po schyłek XX wieku. Czy może pani powiedzieć coś więcej na ten temat?

– Sama nie wiem jak to się stało, że repertuar mój jest w miarę różnorodny. Bywały sytuacje zmuszające mnie do opanowania w bardzo, czasem niemożliwie krótkim terminie jakiegoś utworu. Tak na przykład stało się za sprawą mego nieodżałowanego profesora Ryszarda Baksta z sonatą Szostakowicza. Kiedy indziej mój przyjaciel, wybitny dyrygent Jerzy Maksymiuk zapragnął nagrać na płyty dwa młodzieńcze koncerty Mozarta, których nie miałam w repertuarze. Nie przyznałam się nawet, że nie mam nut, ale nie zawsze warto podejmować takie ryzyko.

Pani rola jako juror w międzynarodowych konkursach pianistycznych w kraju i za granicą.

– Rola jurora na konkursie wiąże się z wielką odpowiedzialnością, jak najsprawiedliwiej oceniać młodych artystów, którym dać szansę, jak ustrzec się od osobistych, często nieuniknionych sympatii, lub też niechęci? Co powiedzieć tym, którzy nie odegrali żadnej roli, a oczekiwali sukcesu i jak mówić ze skrzywdzonymi, co radzić?

Zawsze czekam z bijącym sercem na występy Polaków, żałując, że poza Chopinem rzadko się pokazują w innych konkursach, a tyle jest przecież pięknej muzyki.

Czy pełni pani jakieś funkcje publiczne?

– Przez kilka lat pełniłam funkcję prezesa Stowarzyszenia Polskich Muzyków we Francji, będąc jednocześnie członkiem Polskiej Fundacji Kultury, którym jestem do dzisiaj. Obecnym prezesem Stowarzyszenia jest Beata Tyszkiewicz.

Jak oceniają panią krytycy muzyczni w takich metropoliach jak Paryż, Londyn czy Moskwa?

– Na ogół krytycy oceniają mój styl zgodnie z moją specyfiką. Staram się, żeby koncepcja była przejrzysta, żeby respektować wymogi stylu, dźwięku. Jestem wrogiem manieryzmu, patosu. Lubię jak recenzent zajmuje się utworem, nie lubię jak używa wielu przymiotników, które nic nie znaczą, ani pozytywnie, ani negatywnie. Krytyk powinien pouczać słuchacza, uczyć go słuchania, tłumaczyć dlaczego było nieciekawie, bardzo źle, czy świetnie. Chciałoby się, żeby język był wykwintny, bowiem sztuka jest dziedziną wykwintną.

Czy w pani karierze muzycznej zdarzyło się coś zabawnego, coś o czym zawsze pamięta się?

– Nie wiem, czy można określić to jako coś zabawnego, ale z perspektywy czasu może i tak. Otóż zdarzyło mi się pomylić datę koncertu w Żelazowej Woli dla niezwykle ważnych gości z telewizji japońskiej. Po prostu zapomniałam, byłam rada z pięknego dnia. Udałam się na spacer, ciesząc się z wolnego czasu i zbierając energie na przyszły koncert. Po powrocie do domu zastałam zatroskanych rodziców, którzy nie wiedzieli jak wytłumaczyć organizatorom moją niezamierzoną nonszalancję.

Drugim epizodem było koncert na Festiwalu Beethovenowskim w Sevilli, gdzie grałam 2-gi i 3-ci koncert Beethovena z orkiestrą. Po wyjściu z samolotu zupełnie ogłuchłam, jak Beethoven. Nie sposób było zrobić tej próby. Nie dojechały moje bagaże z suknią koncertową. Była zima, botki brązowe musiałam misternie chować pod pożyczoną, fatalną suknią.

Najbardziej ekscentrycznym wspomnieniem był występ mojego syna na ogromnej scenie Salle Pleyel w Paryżu. Po moim skończonym recitalu ku zgrozie publiczności, której część jeszcze pozostała na widowni próbował on odegrać kilka nut, dając wyraz radości, że to już koniec.

Czy zdarzyło się, że grała pani na instrumencie, który sprawiał dużo trudności, a jeżeli tak, jak pani sobie z tym poradziła?

– Tylko raz w moim życiu koncertowym zaznałam komfortu grania na fortepianie uprzednio przeze mnie wybranym, który towarzyszył mi podczas mego tournee japońskiego obejmującego najważniejsze miasta jak Tokyo, Kyoto, Osaka, Sapporo i wiele innych. Jest to nieopisana radość dotykać instrumentu, który już się zna i czuje. Pianistę wiąże więź bardzo intymna z instrumentem. Poza zmaganiami z akustyką każdej Sali, a walorami indywidualnymi instrumentu, musi on być baczny na jego sprawność techniczną, musi go lubić i czuć się komfortowo. Musi on nas inspirować do kreowania nastroju, kolorów, panowania nad dynamiką. Co to jest za rozkosz, gdy czuje się uległość instrumentu, jak zamierzone koncepcje nabierają kształtu, bez wysiłku. Jak po prostu fortepian i pianista stanowią całość. Niestety pianistom rzadko udaje się zabierać w podróż swój instrument. Tak więc każdy koncert to wielka niewiadoma, walka z akustyką, niejednokrotnie z opornym mechanizmem, niewdzięcznym dźwiękiem i klawiaturą. Dlatego konieczne są próby, aby zredukować do minimum ryzyko zgrzytu pomiędzy mechaniką a pianistą. Pianista tylko wtedy ma poczucie szczęścia jeśli fortepian jest z nim zrośnięty, czuły na wszystkie niuanse, a publiczność mu w tym towarzyszy.

Życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.

Z pianistką Ewą Osińską rozmawiała Jolanta Potocka.

Tydzień Polski, Londyn, 2010

powrót do PUBLIKACJI